Polcon to ogromna impreza. W Łodzi odbywała się po raz pierwszy, chociaż to właśnie w tym mieście 25 lat temu podjęto decyzję o organizacji corocznych zjazdów polskich miłośników fantastyki. W tym miejscu należy podziękować Politechnice Łódzkiej, która udostępniła konwentowiczom sale wykładowe „Lodexu” - pofabrycznego Budynku Trzech Wydziałów. To zresztą coś niesamowitego: zdaje się, że uczelnie techniczne są tymi, które najbardziej aktywnie wspierają różne przedsięwzięcia kulturalne (i nie tylko), w których maczają palce ich studenci. Wynika to zapewne z potrzeby uzyskiwania rankingowych punktów za kulturę i ogólny rozwój, ale motywacja jest w tym przypadku nieważna. Chyba zaczynam darzyć politechniki, a w szczególności tę łódzką, poważnym uczuciem. Może z tego jakiś związek będzie, np. na FTIMS-ie (Wydział Fizyki Technicznej, Informatyki i Matematyki Stosowanej)? Zobaczymy.
Potężna impreza, jaką okazał się być Polcon, składała się z bloku gier (w tym: LARP-y, gry planszowe i komputerowe), targów fantastyki, klubów konwentowych ze sprzyjającą długim posiedzeniom atmosferą, no i dla mnie najważniejszego - programu. Polcon bowiem to wspaniała konferencja popularyzująca wiedzę różną. Oczywiście nie jest to konferencja naukowa (z wyjątkiem paneli poświęconych Gwiezdnym Wojnom), ponieważ rzadko kiedy można zweryfikować wiedzę przekazywaną przez prelegenta. To właśnie bardziej popularyzatorstwo i przedstawianie ciekawostek. Dlaczego z wyłączeniem Gwiezdnych Wojen? Ponieważ zarówno prelegenci tego bloku, jak i ich słuchacze różnią się zwykle w opiniach, a większość z tych prelekcji to prawdziwe bitwy na wiedzę o filmach Lucasa i całym uniwersum Star Wars.
Polcon 2010 odbędzie się w Cieszynie (26-29.08.2010) i już dziś serdecznie na niego zapraszam. Mnie samej miło będzie sprawdzić, jak to miasto zmieniło się od 2004 roku, kiedy byłam tam na festiwalu Era Nowe Horyzonty.
Przejdźmy do najważniejszego, czyli programu. Blok naukowy, literacki, dziecięcy, Star Wars, główny, kultury japońskiej i komiksu, konkursowy i dwa poświęcone RPG. Sporo tego, dlatego przedstawię tylko niektóre spotkania i wykłady.
Czwartek:
- „Lilith - demon, czy emancypantka, czyli o tym, co spotyka kobietę, która sama wybiera, jak i z kim” (prowadzenie: Klaudia Heintze). Tytuł jasno wskazywał, iż można spodziewać się feministycznych wyskoków. Spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie. Wykład wzbogacił moją wiedzę na temat kulturowych innowacji chrześcijaństwa, a w szczególności katolicyzmu. Chodziło o erotyczne demony, których - jak się okazuje - było całkiem sporo. To tyle, jeśli chodzi o współczesne stanowisko niektórych postępowych księży twierdzących, że katolicyzm nigdy nie uważał seksu za zło. Ciekawa kwestia do rozmyślań przy kominku. Aha - zapomniałabym! Dla wszystkich, którzy zastanawiają się, dlaczego Bóg stworzył Adama i Ewę, a nie dwóch Adamów, czy dwie Ewy - na początku byli Lilith i Adam, potem doszła jeszcze Ewa. Całkiem nieźle, jak na początki ludzkości.
- „Medycyna w świecie Gwiezdnych Wojen” (Anna Chlebicka). Bardzo dzielna prowadząca, która musiała zmagać się z nawałą pytań i sprostowań miłośników Gwiezdnych Wojen. Interesująca obserwacja - zdaje się, że większość fanów sagi Lucasa opowiada się za Ciemną Stroną Mocy. Ach, te czarne charaktery i ich emocje!
Piątek:
- „Wyjątki z historii anatomopatologii” (Marcin Zaród i Joanna Filipczak). Prelegenci ze swadą przedstawiający najciekawsze momenty rozwoju patologii (początek XX wieku) polecili lekturę książki „Stulecie detektywów” Jürgena Thorwalda.
- Spotkanie z Łukaszem Orbitowskim. Niesamowity człowiek! Zapraszam do lektury jego bloga (http://carpenoctem.pl/wordpress/orbitowski/). Co prawda sam autor powtarzał, że jego wpisów nie należy traktować zbyt poważnie, ale naprawdę warto tam czasem zajrzeć. Uczestnicy spotkania mieli szczęście - na sali znajdował się Maciej Parowski, więc Orbitowski opowiedział o swoich początkach (opowiadanie „Droga do modlichy”) i o tym, jak to po radzie Parowskiego wprowadził do pierwszych opowiadań wyraźny wątek fantastyczny. I tak to się zaczęło. Ciekawostka: Orbitowski jest współscenarzystą „Hardkor 44” (tytuł roboczy) Tomka Bagińskiego i zdradził, że scenariusz filmu jest już prawie gotowy. Obiecał też, że „Widma” będą gotowe przed wejściem „Hardkoru” na ekrany. Przypomnijmy - „Widma” to coś, co może spodobać się wszystkim, którzy lubią historię alternatywną. „Widma” są dużym projektem - pierwszy rozdział liczy sobie ponad sto stron, a rozdziałów ma być siedem, może osiem. Warszawa lat pięćdziesiątych, ulicami przechadzają się Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy i wielu, wielu innych, których dobrze znamy z lekcji języka polskiego i historii. Powstania Warszawskiego nie było. Świat jest inny – nie wiadomo tylko, czy lepszy.
- „Scenariusz. Komiks. Powieść. „Burza” 20 lat później” (Maciej Parowski) - tak właśnie się zaczęło: najpierw jako scenariusz komiksu, później nawet filmu. Po dwudziestu latach przekształciło się w powieść (zostanie wydana przez Narodowe Centrum Kultury pod koniec 2009 roku). Należy w tym miejscu wspomnieć o trwającym jeszcze konkursie NCK: „Zwrotnice czasu” (szczegóły na stronie: http://www.zwrotniceczasu.nck.pl/). Wszystko zaczęło się właśnie od „Burzy” i pewnego komandosa, który Parowskiemu opowiedział o męczącym go pomyśle: we wrześniu 1939 roku nad Polską przechodzą gwałtowne ulewy. Niemiecki Blitzkrieg grzęźnie w błocie. Polska wygrywa wojnę z Niemcami! Parowski zdradził kilka scen z powieści (są wspaniałe!). Właściwie był gotów opowiedzieć ją całą, ale niestety pilnowali go ludzie z NCK. Dość już użalania się nad sobą! Może i jest w tym czytelna dla każdego ironia, bo przecież tylko zrządzenie losu mogło wtedy Polakom pomóc, ale co tam!
- „Średniowiecze: wojna i oręż” (Michał Wnuk) - bardzo przyzwoite. Bez szaleństw, ale jednak prowadził to człowiek, który udzielał się w ruchu rycerskim i wie, jak niewygodna potrafi być tarcza i że wcale nie tak łatwo zgruchotać komuś rękę czy żebra.
- „Magia Kina - czyli jak Industrial Light and Magic zmieniało oblicze srebrnego ekranu” (Łukasz Grabczyński). Jak z bandy dzieci-kwiatów zrobić porządną firmę od efektów specjalnych? Trzeba poświęcić dziesięć lodówek (na eksperymentalne sprawdzenie tego, jak spadają z różnej wysokości), nabawić się nerwicy i być tolerancyjnym na używki. Lucasowi to się udało. To tak naprawdę cud, że Gwiezdne Wojny (epizod IV, V i VI) udało się zrealizować. Anegdotka: Lucas z żoną montowali wersje dubbingowe do Nowej Nadziei. Stracili poczucie czasu, a gdy w końcu zgłodnieli, wyszli z domu nie mając pojęcia, jaki jest dzień. W drodze do fast-foodu zauważyli tłum przed kinem. Żona sprawdziła, co to za premiera. Wróciła i mówi: „To Gwiezdne Wojny”. „Aha - to mój film”, odpowiedział spokojnie Lucas, po czym oboje wrócili do montowania.
- „Odbicie faszyzmu w Universum Star Wars” (Tomasz Wolski). To było naprawdę przykre. Pewnie przez to, że piszę pracę magisterską o wybielaniu się Niemców w filmach (nie udało mi się udowodnić wojowniczej tezy o tym, że zakłamują historię) i dużo naczytałam się o faszyzmie i jego niemieckim wydaniu. Przykro było patrzeć na proste porównania w prezentacji w powerpoincie: zdjęcie Hitlera, obok zdjęcie Palpatine i podpis: „Obaj w drodze do władzy byli kanclerzami”. Albo: nazistowska swastyka obok symbolu Imperium, czy też oficer Imperium obok esesmana i tym podobne. Szybko się zniechęciłam i poszłam na równoległą prelekcję.
- „Średniowiecze: kościół i krucjaty” (Michał Wnuk). Ciekawostka: wcześniej nie zwróciłam na to uwagi – dla Turków ciężkozbrojni rycerze z zachodniej Europy byli nowością. Wpakowali w takiego jednego z drugim kilkanaście strzał, a on dalej jechał na tym swoim dużym koniu. Z tego, że pokój boży był całkiem niezłym wynalazkiem też wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Niby dużo wiem o Średniowieczu, ale jednak tych różnych ciekawostek jest tyle, że całe życie można się nimi karmić.
- „Jak nakręcić kulturę - wszystko o NCK” (Marek Horodniczy). Znajduję się na etapie fascynacji tą instytucją. Nie tylko dlatego, że dostałam wspaniałe plakaty promujące 70. rocznicę wybuchu wojny („First to Fight”, „Honor”, „Zaczęło się w Polsce” - niestety, hasła wymyślił IPN, tak samo, jak całe obchody. Na szczęście promuje to NCK, który – miejmy nadzieję – nie przekształci się w zajadłe monstrum przypominające Ministerstwo Prawdy Orwella. Przy okazji - przyjrzyjcie się budynkowi IPN, jak będziecie w Warszawie). Pozdrawiam Narodowe Centrum Kultury z tego miejsca. Uważam, że to wspaniała organizacja, której pracownicy wykonują kawał dobrej roboty – nie tylko dla siebie i szefa, ale też dla Polski.
- „Star Wars: konkurs wiedzy o sadze filmowej”. Pozytywni wariaci! Zabiło mnie już pierwsze pytanie: „Jakie przekleństwo pada w V części sagi?”.
Poza tym można było dowiedzieć się prawdy o Robin Hoodzie i Janosiku („Nasi właśni wrogowie... publiczni”), o steampunku („Ale o co chodzi z całą tą magią wieku pary”), Diunie („Akademia Sardaukarów, czyli diunowy turniej wiedzy”), czy kinowej fantastyce naukowej („Od Meliesa do Kubricka: SF w historii kina”; tu ważna uwaga - gdyby tak usiąść i na spokojnie się zastanowić, to każdy fan mógłby coś na ten temat wykombinować. Kamienie milowe przecież znamy: tricki Meliesa i jego „Podróż na Księżyc”, potem „Metropolis” i „Aelita”, radiowa adaptacja „Wojny Światów” Wellsa dokonana przez ekipę Orsona Wellesa, po drodze „Frankenstein”, zmieniająca się pozycja naukowca, „Star Trek”, „Odyseja Kosmiczna”, „Diuna”, „Gwiezdne Wojny” i całe Kino Nowej Przygody).
Taka niby-konferencja naukowa, ale wokół krążyli Rycerze Jedi i Sithowie, hobbit, jakiś średniowieczny rycerz, a nawet elfy. Na Polconie spotkać można całe rodziny (przekrój wiekowy? Mniej więcej od dwóch do 80 lat), niegroźnych szaleńców, miłośników piosenki poetyckiej i fanów ciężkiego metalu, studentów i korpoludki. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezpieczna w łódzkim parku – te miecze świetlne, blastery i łuki robiły swoje. Miło i sympatycznie – ludzie pozytywni nawet po kilku głębszych. Uczestnikowi Polconu, jak i gościowi, towarzyszy pewność, że nic złego nie może go spotkać i że ten z długimi uszami, który tak strasznie przeklina, to robi to nie po to, by odstraszać, ale żeby dosadnie wyrazić swoją dezaprobatę dla wyniku rzutu kostką. I te kilkadziesiąt minut rozprawiania o tym, że rzuciło się nie ten czar co trzeba... Polcon to niepowtarzalne przeżycie.
I co, wiecie już, jakie to było przekleństwo? To z Gwiezdnych Wojen? Nie martwcie się – ja też nie wiem. Na szczęście to nie dyskwalifikuje do uczestnictwa w Polconie. Zapraszam do Cieszyna i bardzo dziękuję Łodzi! Było cudownie.